Szykujemy sprzęt, wskakujemy do Charliego i jedziemy na lotnisko. Ogarniania ciąg dalszy. Ostatnie rozmowy z organizatorami, ostatnie rozmowy z Perttu, jeszcze telefon do Baltic Bees, którzy potwierdzają, że przelecą dla nas przynajmniej dwa razy, jeszcze ostatnie rozmowy z pilotami, z którymi nie dałem rady zrobić briefingu wczoraj. Teraz to już tylko formalność. Sąd wydał postanowienie o aresztowaniu rosyjskiego kontrolera lotu, który 10 kwietnia 2010 r. pełnił służbę na lotnisku w Smoleńsku. Zgoda na tymczasowy areszt jest konieczna do wystawienia międzynarodowego listu gończego. Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa uwzględnił wniosek prokuratury i wydał postanowienie o tymczasowym aresztowaniu Wiktora R., jednego z trzech Rosjan, którzy 10 kwietnia 2010 r. kontrolowali loty na lotnisku w Smoleńsku. Wnioski o tymczasowe aresztowanie Wiktora R., Pawła P. oraz Nikołaja K. prokuratura złożyła do sądu 16 września 2020 r. Postępowanie przeciwko dwóm z trójki kontrolerów - płk. Pawłowi P. i mjr. Wiktorowi R. - toczy się od marca 2015 roku. Wówczas sporządzone zostały postanowienia o przedstawieniu im zarzutów nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu powietrznym, której skutkiem była śmierć 96 osób. – Dalsza analiza materiału dowodowego wykazała konieczność zmiany zarzutów na działanie umyślne. Nastąpiło to w kwietniu 2017 r. Prokuratorzy przyjęli, że podejrzani - świadomie zezwalając na zniżanie się samolotu i warunkowe próbne podejście do lądowania - przewidywali, iż może dojść do katastrofy i się na nią godzili. Wtedy też po raz pierwszy zarzuty postawiono ppłk. Nikołajowi K., który wydawał polecenia kierownikowi lotów. W przeszłości był dowódcą lotniska Smoleńsk Północny – opisuje rzecznik Prokuratury Krajowej Łukasz Łapczyński. Dodaje, że rozszerzenie zarzutów było efektem nowej analizy nagrań z wieży kontroli lotów w Smoleńsku i nagrań rozmów kontrolerów z pilotami zapisanymi przez rejestrator na pokładzie tupolewa. Dzięki pracy ekspertów udało się odczytać dodatkowe zdania i słowa oraz przypisać poszczególne wypowiedzi konkretnym osobom. – Do ogłoszenia zarzutów nigdy jednak nie doszło z powodu postawy Federacji Rosyjskiej – tłumaczy rzecznik. Prokuratura wskazuje również, że wnioski o pomoc prawną i doręczenie podejrzanym wezwania do stawienia się w polskiej prokuraturze pozostawały bez odpowiedzi, mimo licznych monitów. Ostatecznie pomocy odmówiono, wskazując - bez podania merytorycznej argumentacji - na rzekome zagrożenia interesu Rosji. W tej sytuacji Zespół Śledczy Nr 1 podjął decyzję o wystąpieniu do sądu o wyrażenie zgody na tymczasowe aresztowanie podejrzanych, co jest warunkiem koniecznym do wystawienia międzynarodowego listu gończego. W maju 2021 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa w Warszawie nie uwzględnił wniosku prokuratury co do Pawła P., jednocześnie odraczając posiedzenie co do dwóch pozostałych kontrolerów z przyczyn proceduralnych. Prokuratura zaskarżyła decyzję o braku aresztu wobec Pawła P., w wyniku czego Sąd Okręgowy w Warszawie zastosował wobec niego tymczasowe aresztowanie na 30 dni od daty zatrzymania. Postanowienie jest prawomocne. Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa w Warszawie w dwóch różnych składach orzeczniczych rozpoznał wnioski aresztowe wobec Wiktora R. oraz Nikołaja K. Decyzją jednego ze składu sądu Wiktor R. został tymczasowo aresztowany na okres 30 dni od daty zatrzymania, zaś inny skład tego sądu nie uwzględnił wniosku prokuratury co do Nikołaja K. – Tę ostatnią decyzję prokuratura uznaje za błędną i niezwłocznie ją zaskarży – zapowiedział rzecznik. Źródło: PAP
U nas zawsze aktualne informacje z Polski, relacje na żywo i wiele więcej. TVN24. Najnowsze. Fakty. TVN24 GO. Polska. Świat. Miasta: Warszawa. Dziś razem z pilotami amerykańskimi, razem z
Wtorek, 1 listopada 2011 (18:25) Pilot Boeinga 767 do wieży w Warszawie: Pas w zasięgu wzroku. Wieża do pilota: Powodzenia. Tak brzmiały rozmowy tuż przed awaryjnym lądowaniem Boeinga 767 z Nowego Jorku do Warszawy. Posłuchaj kluczowych fragmentów. L016: Okęcie wieża. Ratownik 18? Wieża Okęcie: Ratownik 18, Okęcie wieża, nasłuchuj częstotliwość i cichy dyżur proszę. Tylko "emergency" na mojej łączności. Wieża Okęcie: Pilot 16, zezwalam lądować. Wiatr przyziemny - 104 węzły. Informacyjnie - na krótkiej prostej waszej wyłączymy oświetlenie pasa. LO16: Mamy zgodę na lądowanie. Dziękuję. Wieża Okęcie: Pilot 16, zgłoś pas w zasięgu wzroku. LO16: Zgłosimy pas w zasięgu wzroku. Wieża Okęcie: Powodzenia. A teraz w sieci pojawił się zapis rozmów między dyspozytorem a pilotami A321, który wylądował na polu kukurydzy. Z transkrypcji wynika, że dwie minuty po starcie jeden z silników uległ awarii w liniowcu, a drugi silnik zaczął tracić moc. Korzystają z nich nie tylko zawodowi filmowcy, ale i kamerzyści na weselach. Służą do pilnowania węgla przewożonego koleją i... ściągania podatków przez samorządy. Ale kiedy trafią w ręce osób nieodpowiedzialnych, mogą stanowić ogromne zagrożenie. A bezzałogowca może mieć cztery sery, największa, do tego ketchup i sos czosnkowy. To wszystko? Okej. Dostawa dotrze do pana za jakieś 30 minut. Szybko? No szybko, bo dron nie musi przebijać się przez korki. A w piątek o tej porze w Krakowie to sam pan wie... - tak może już niedługo wyglądać rozmowa pracownika lokalu gastronomicznego z klientem zamawiającym pizzę przez telefon. Science fiction? Niekoniecznie…Pierwszą w Polsce dostawę jedzenia na wynos przeprowadzono w taki sposób 17 września w Warszawie. Statek bezzałogowy miał sześć wirników i ważył pięć kilo. Paczka z kanapkami - dwa. Uniósł się w powietrze w okolicach mostu średnicowego, przeleciał nad plażą miejską i wylądował w sąsiedztwie mostu Poniatowskiego. To jakieś pół kilometra. Nie wiadomo, czy kanapki smakowały lepiej czy gorzej niż dowiezione w tradycyjny sposób. Wiadomo za to, że inicjator eksperymentu który w Krakowie umożliwia zamawianie przez sieć jedzenia z dostawą, upatruje w dronach przyszłość. Bo co trzeci z klientów najbardziej ceni sobie bardzo szybki czas To, w jakich jeszcze dziedzinach naszego życia będzie możliwe wykorzystanie statków bezzałogowych, pokaże czas. Historia lotnictwa liczy ponad sto lat, historia dronów na razie o wiele, wiele mniej. Wszystko przed nami - podkreśla prof. Leszek Wojnar, dziekan Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej. To na tym wydziale planuje się wkrótce otwarcie studiów podyplomowych „Cywilne użytkowanie bezzałogowych statków powietrznych”. A to najlepszy dowód na to, że obiekty bez pilota coraz mocniej wkraczają, a właściwie wlatują w nasze raz pierwszy Jacek Zieliński widział drony w amerykańskich filmach. Potem miał okazje obserwować je już na żywo, w Polsce. Skojarzenia ma jednoznaczne - coś w stylu modeli RC, czyli zdalnie sterowanych samolotów czy helikopterów, którymi większość z nas bawiła się w dzieciństwie. Oczywiście, odpowiednio bardziej zaawansowane technologicznie. Podobnie jak wtedy są zapaleńcy, którzy składają je z części sami. Ale zdecydowana większość kupuje przykład w sklepie „Avatar”, który Zieliński prowadzi od kilku miesięcy w Krakowie. Na półkach stoi kilkanaście modeli. Najtańsze kosztują od stu do kilkuset złotych. Ale to są zabawki: słabe silniki, ograniczony zasięg (do 50-100 m). Dobre dla dzieci, dlatego były popularnym prezentem podczas ostatnich komunii. Droższe są drony wyścigowe (do 5 tys. zł), potrafią rozwijać prędkość 100 km na godzinę. Jednak najwięcej zapłacić trzeba za drony profesjonalne - od 5 tys. do nawet kilkudziesięciu tys. złotych. I na takie chętnych nie brakuje. - Nic dziwnego, drony pozwalają oglądać świat z innej perspektywy, niż robiliśmy to dotychczas. I do tego w bardzo prosty sposób, bez wykorzystywania samolotu, helikoptera, balonu - tłumaczy Jacek Zieliński. Tyle że kupić drona to jedno, a móc nim latać legalnie - to drugie. Zabawa zabawą, ale żeby móc używać drona do zarabiania pieniędzy, np. świadcząc usługi, trzeba się ustawić w kolejce do lekarza medycyny lotniczej, na równi właśnie z pilotami śmigłowców czy samolotów Kukla, który rozkręca akurat firmę zajmującą się wypożyczeniem dronów, przyznaje, że zdobycie uprawnień do ich pilotowania to żadne tam hop-siup. Trzeba zdobyć świadectwo kwalifikacji, czyli coś w rodzaju „prawa jazdy” na drony. A to wiąże się z zaliczeniem państwowego egzaminu - testu z podstaw prawa lotniczego, zasad wykonywania lotów, zachowania się w sytuacjach niebezpiecznych itp., a także egzaminu praktycznego, podczas którego sprawdzane są umiejętności pilotażu. - Tak naprawdę w Krakowie nawet uniesienie się metr nad ziemię wymaga zgody wieży kontroli lotów na lotnisku w Balicach, a taką uzyskać może tylko operator ze świadectwem kwalifikacji - mówi Adrian Kukla. Ale zasady obowiązują także podczas lotów sportowych i rekreacyjnych - lata się tylko w zasięgu wzroku, na otwartej przestrzeni, a nie nad budynkami, drogami czy nad głowami ludzi. No i oczywiście nie w pobliżu lotnisk, bo niesie to za sobą ogromne zagrożenia. Niestety, takich incydentów nie brakuje również w września, baza wojskowa w Krzesinach pod Poznaniem. Podczas przeglądu samolotu wielozadaniowego F-16 technicy znajdują na jego kadłubie zadrapania. Skąd się wzięły? Jedna z hipotez mówi, że w powietrzu doszło do zderzenia z dronem, choć pilot go nie widział. Widziała za to zagrożenie załoga Lufthansy, która w połowie lipca podchodziła do lądowania na Okęciu. Bezzałogowiec przeleciał ok. 100 m od embraera, przez co ten musiał zmienić kierunek dolotu do lotniska. Obecność intruza na kilka godzin zdezorganizowała pracę Okęcia. - Gdyby dron trafił do silnika maszyny, konsekwencje mogłyby być bardzo poważne. Mały samolot czy helikopter mógłby go próbować ominąć, ale dla samolotu pasażerskiego to byłby problem - nie ukrywa Adrian Kukla. Na lotnisku w Balicach w ostatnich latach zanotowano tylko dwa takie incydenty. 21 kwietnia 2015 r. zgłoszenie o „czymś” latającym w odległości mili morskiej (około 1,8 km) od pasa startowego przyszło od przygotowującej się do startu załogi śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. A prokuratura i ABW ścigają tego, który w marcu zeszłego roku latał dronem nad wojskową częścią lotniska pod Krakowem. I na jeden z samolotów próbował zrzucić flarę, czyli de facto mikroładunek szczęście, to tylko margines wykorzystania dronów w Polsce. Na co dzień używane są z głową. Ostatnio wykorzystują je nie tylko profesjonalni filmowcy, ale też np. kamerzyści kręcący wesela i inne uroczystości rodzinne. - Latają nad domem pani czy pana młodego, nad kościołem, nad salą weselną, nad głowami gości raczej nie, bo to niebezpieczne. My z kolei wykorzystujemy je do przygotowania relacji z konferencji czy innych wydarzeń. I może nie jest jeszcze tak, że zleceniodawcy wymagają od nas posiadania drona, ale zawsze to jakiś argument, który pozwala przekonać ich o atrakcyjności naszej oferty - opowiada Kamil Janik, producent filmów wykorzystywane są również przez samorządy, nie tylko do doglądania miejskich inwestycji, jak to się dzieje w przypadku krakowskiego ZIKiT-u. Np. we Wrocławiu dzięki użyciu bezzałogowca udało się ściągnąć ok. 1,5 mln złotych zaległych podatków od nieruchomości, w Katowicach - już prawie 2,5 mln zł. Po prostu z góry lepiej widać - a dzięki ortofotomapom wiadomo, co i ile ktoś powinien zapłacić. Z kolei PKP Cargo od kilku miesięcy używa statków bezzałogowych do pilnowania transportów węgla na Śląsku. W tym czasie liczba kradzieży spadła o ok. 60 proc., udało się dzięki temu zaoszczędzić 1,6 mln zł. Mimo że to był dopiero okres testów… Jacek Zieliński przyznaje, że drony będą przydatne ludziom, jeśli tylko uda się uregulować zasady ich używania. Żeby nie było wolnej amerykanki w powietrzu. Ale daleki byłby od twierdzenia, że weryfikacja użytkownika drona powinna odbywać się już na etapie sprzedaży. Przecież musiałoby być tak z wieloma innymi rzeczami. - Siekiery i noże też mogą trafić w ręce osób niepowołanych, podobnie zresztą jak samochód, który potrafi poczynić w takim przypadku znacznie więcej szkód niż dron - mówi Jacek pewno, zgodnie z zasadami, sterować statkami bezzałogowymi będą umieli absolwenci podyplomówki na PK. Studia zakończą się bowiem egzaminem na licencję UAVO. Prof. Leszek Wojnar nie zdradza, ile osób zapisało się na studia. To tajemnica handlowa. Na pewno było ich za mało, by studia rozpoczęły się w październiku. Najpewniej ruszą więc w semestrze letnim. Bo drony z miesiąca na miesiąc stają się coraz bardziej popularne. Może więc za niedługo w Polsce będzie tak jak w USA, że ludzie strzelają do nich z broni palnej, gdy nie chcą być podglądani...Ostatnio do sklepu Jacka Zielińskiego zadzwonił plantator z okolic Krakowa. Szukał sposobu na ptaki, które w sezonie wyjadały mu porzeczki z krzaków. Pomyślał, że dron mógłby latać nad uprawami między punktami o wyznaczonych współrzędnych, przysiadać na ziemi i po chwili unosić się w górę itp., i odstraszać skrzydlatych intruzów. Nowoczesność wkracza więc także na wieś. A drony, można rzec, trafiły już pod strzechy.***Na wykorzystanie dronów stawia też polska armia. W Mirosławcu na Pomorzu Zachodnim MON buduje 12. Bazę Bezzałogowych Statków Powietrznych. Ma zacząć działać z początkiem 2016 r. Trafi do niej kilkadziesiąt zestawów samolotów klasy mini, taktycznych krótkiego i średniego zasięgu oraz operacyjnych MALE. Służyć będą przede wszystkim do rozpoznania, ale też do działań bojowych. Obecnie polskie wojsko dysponuje ok. 70 bezzałogowcami, w jednostkach specjalnych. To izraelskie Orbitery, amerykańskie Scan Eagle i polskie FlyEye. Głośno było o dronach w naszej armii, kiedy „urywały się z uwięzi” wojskowym. W maju br. zaginął dron wykorzystywany na poligonie w Nadarzycach (Wielkopolska), a rok wcześniej pod Toruniem. Przy tej pierwszej okazji ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej pisał na Twitterze: „Nie wojsko zgubiło, tylko dron sam sobie odleciał. Może ma randkę? Tak to teraz jest z tą młodzieżą. Mało dyscypliny;)”. Oba samolociki zostały później odnalezione. Re: Współpraca dekoderów z innymi pilotami. No ale ja chcę dowolny pilot podpiąć, czyli w praktyce ten który posiadam. Wiem że odbiornik IR w wand tv bez problemu potrafi odebrać sygnały z tego pilota, więc sprzętowo ograniczeń tu nie ma, tylko jak się zdaje sterownik na Windows nie da się w ten sposób skonfigurować :/. Szanowni Państwo, gdy Polska zajęta jest własnym bezpieczeństwem i wsparciem dla ukraińskich uchodźców, zwolennicy „superpaństwa europejskiego” wykorzystują chwilę, by przyspieszyć prace nad projektem federalizacji Unii Europejskiej. Na początku marca, w Brukseli, odbyła się konferencja poświęcona komunistycznemu „Manifestowi z Ventotene”. Socjaliści i liberałowie wzywali na niej do „jak najszybszej i bezkompromisowej” budowy scentralizowanego europejskiego superpaństwa. Jednym z prelegentów był, znany z pomówień pod adresem Polski i polskich patriotów, lider liberałów w Parlamencie Europejskim – Guy Verhofstadt. Nasi prawnicy interweniują wszędzie tam, gdzie federaliści próbują niepostrzeżenie wdrażać radykalne postulaty niebezpieczne dla suwerenności naszej Ojczyzny. Działania Ordo Iuris – zarówno w Polsce jak i w Brukseli – mają na celu ujawnienie tych planów, a następnie zaalarmowanie tych wszystkich, którzy nie godzą się na nowe ideologiczne eksperymenty w Europie. Już 3 lata temu, nasi eksperci przygotowali pierwsze w Polsce krytyczne tłumaczenie „Manifestu z Ventotene”. Ostrzegaliśmy wówczas, że zawarta w manifeście, wizja włoskiego komunisty Altiero Spinellego jest wdrażana w życie. Założony przez niego „Klub Krokodyla” przekształcił się w formalną grupę polityczną w Parlamencie Europejskim, nazwaną po prostu „grupą Spinellego”. Plan Spinellego dla Europy jest prosty. To całkowita likwidacja państw narodowych – nawet jeśli miałoby się to odbyć wbrew woli samych Europejczyków. Narodowe różnice i etniczną różnorodność kontynentu Spinelli uważał bowiem (za komunistyczną międzynarodówką) za zbędne źródła konfliktów. Co ciekawe, wśród lewicowych i komunistycznych członków zarządu „Grupy Spinellego” znajdujemy dwoje polskich europosłów – wieloletniego członka PZPR Danutę Hübner i nieustannie atakującego Ordo Iuris, byłego ministra Radosława Sikorskiego. Dziś proces budowy unijnego superpaństwa przyspiesza. Dlatego, wraz z Collegium Intermarium, przygotowaliśmy szczegółowy raport, w którym przeanalizowaliśmy w jaki sposób plan federalizacji Unii jest wdrażany poprzez przejmowanie kolejnych narodowych kompetencji przez organy UE – w szczególności Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i urzędników Komisji Europejskiej. W tym celu bardzo często przytaczane jest pojęcie „praworządności”, które jest wykorzystywane do wywierania presji na te państwa naszego regionu, które walczą o uszanowanie swojej suwerenności. Dlatego przechodzimy do kontrofensywy. W środę, 20‑tego kwietnia, organizujemy w Brukseli konferencję poświęconą zagadnieniu praworządności w UE i instrumentalnemu wykorzystywaniu tego terminu przeciwko suwerenności państw członkowskich. Głos zabiorą eksperci Ordo Iuris oraz zaproszeni przez nas eurodeputowani z Węgier, Niemiec, Włoch i Hiszpanii, a także czołowi europejscy intelektualiści. Nasza konferencja będzie niezwykle istotna również w kontekście lutowego oddalenia przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej skargi, złożonej przez Polskę i Węgry na mechanizm warunkowości oraz przyjęcia w marcu przez Parlament Europejski rezolucji, w której europosłowie wezwali Komisję Europejską do wstrzymania wypłaty należnych Polsce środków z unijnego Funduszu Odbudowy pod pretekstem rzekomego lekceważenia „wartości europejskich”. Dlatego podczas konferencji jasno i precyzyjnie będziemy wskazywać, czym w rzeczywistości jest praworządność. Wspomniana rezolucja to nie pierwszy polityczny i ideologiczny atak Parlamentu Europejskiego na Polskę. W listopadzie 2020 i 2021 roku Parlament Europejski przegłosował uchwały potępiające wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego, który potwierdził, że aborcja eugeniczna jest niezgodna z polską Konstytucją. Eurodeputowani wprost domagali się złamania przepisów konstytucyjnych i samowolnej odmowy publikacji wyroku przez polski rząd. Ponieważ w obu uchwałach PE naruszono także dobra osobiste Ordo Iuris, określając nas mianem „organizacji fundamentalistycznej”, która jest „siłą napędową kampanii mających na celu podważenie praw człowieka i równości płci w Polsce”, zaskarżyliśmy je do TSUE, który może je unieważnić. Ofiarą podobnych ataków są też Węgry. Gdy Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie próbowała niedawno wpłynąć na przebieg węgierskich wyborów parlamentarnych i referendum w sprawie obecności ideologii gender w szkołach, sami zorganizowaliśmy międzynarodową misję obserwacyjną. W raporcie kończącym prace misji wykazaliśmy, że węgierskie wybory nie naruszyły standardów krajowych ani międzynarodowych. To ważne doświadczenie pokazało, że koordynowane przez nas organizacje społeczne z krajów Międzymorza, mogą skutecznie hamować interwencyjne zakusy i naciski organizacji międzynarodowych. Nasi eksperci nieustannie działają również przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Bierzemy udział między innymi w postępowaniu wytoczonym przez grupę polskich feministek, które dążą do unieważnienia przełomowego wyroku Trybunału Konstytucyjnego zwiększającego zakres ochrony życia dzieci nienarodzonych w Polsce. W przesłanej do sędziów ETPC opinii „przyjaciela sądu”, podkreślamy, że przepisy prawa międzynarodowego nie przyznają kobietom prawa do aborcji. Przyznają natomiast każdemu człowiekowi prawo do życia. Reagujemy też na poważne zagrożenie dla suwerenności naszego kraju, jakim jest zapowiedziany przez Światową Organizację Zdrowia, globalny traktat antypandemiczny. Prace nad treścią traktatu zmierzają do wywarcia na suwerenne państwa presji na wdrażanie ujednoliconych zaleceń WHO w czasie trwania pandemii. W rezultacie, kluczowe dla polskiej gospodarki decyzje, byłyby podejmowane przez urzędników całkowicie niezależnych od woli obywateli naszego kraju. Jako pierwsi przewidywaliśmy takie zagrożenie już w listopadzie ubiegłego roku – w prawniczej części naszego raportu covidowego. Wskazywaliśmy wówczas na niebezpieczeństwa wynikające z powstawania globalnego zarządzania reżimem sanitarnym w czasie pandemii Covid‑19 oraz opisywaliśmy skalę absurdów, do których doprowadziły często sprzeczne ze sobą wytyczne WHO. Aby zadbać o interes Polaków, zażądaliśmy od WHO dopuszczenia naszych ekspertów, jako strony społecznej, do procesu tworzenia traktatu, którego przyjęcie zostało zapowiedziane na 2024 rok. Niezależnie od tego, nasi eksperci w ubiegłym tygodniu wzięli udział w konsultacjach publicznych dotyczących dokumentu. Ponadto, przekazaliśmy WHO nasze stanowisko w tej sprawie także na piśmie. Przygotowaliśmy również analizę prawną, w której wskazaliśmy, że zgodnie z Konstytucją RP, ratyfikacja traktatu przez Polskę musi być poprzedzona zgodą obywateli wyrażoną w ogólnopolskim referendum lub przyjęciem ustawy popartej przez odpowiednią większość posłów i senatorów. Jeśli nie będziemy bronić suwerenności Polski przed zakusami międzynarodowych organizacji zdominowanych przez wyznawców radykalnych ideologii, to już niedługo ponad naszymi głowami zostaną nam narzucone rozwiązania prawne uderzające w życie, rodzinę i małżeństwo. Nadal jednak możemy zablokować te projekty. Mówimy NIE budowie europejskiego superpaństwa Urzędnicy z Brukseli od lat dążą do budowy europejskiego państwa federalnego, w którym państwa narodowe, ich kultura i tożsamość, sprowadzone będą do roli zabawnego folkloru. Wszystko, rzecz jasna, w imię pokoju i bezpieczeństwa zagrożonego przez narodowe egoizmy. Na początku marca federaliści wskazywali na pilną potrzebę podjęcia kroków zmierzających do stworzenia unijnego superpaństwa, przywołując komunistyczny „Manifest z Ventotene” na konferencji poświęconej federalizacji UE. Ich zdaniem, wojna na Ukrainie to dowód na to, że autor Manifestu – włoski komunista Altiero Spinell – miał rację, twierdząc, że wszelkie kryzysy i wojny to efekt istnienia suwerennych państw – odrębnych pod względem geograficznym, ekonomicznym i militarnym. Najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji miałoby być zniesienie podziału całej Europy na państwa narodowe. Nasi eksperci już 3 lata temu przestrzegali przed opieraniem rozwoju Unii Europejskiej na pomysłach zaczerpniętych z „Manifestu z Ventotene”. W obszernej analizie dokumentu, zwróciliśmy uwagę opinii publicznej na to, że manifest jest napisany w duchu radykalnego marksizmu i przewiduje utworzenie „prawdziwej demokracji” przez „dyktaturę partii rewolucyjnej”. Tymczasem dla urzędników unijnych to właśnie Spinelli jest prawdziwym ojcem integracji europejskiej, o czym dobitnie świadczy fakt, że to właśnie jego imię widnieje na jednym z najważniejszych budynków Parlamentu Europejskiego. Do federalizacji wspólnoty radykałowie chcą wykorzystać organizowaną przez organy Unii Europejskiej Konferencję o przyszłości Europy. Teoretycznie cała inicjatywa ma być swoistymi konsultacjami społecznymi dotyczącymi kierunków rozwoju wspólnoty europejskiej. Jednak w praktyce wydarzenie ma służyć uzasadnieniu dalszych działań zmierzających do federalizacji UE. Podsumowaniem Konferencji zajmie się trzyosobowy zarząd. Jego wiceprzewodniczącym jest… Guy Verhofstadt, który nie tylko należy do funkcjonującej w ramach Parlamentu Europejskiego Grupy Spinelli i brał udział w opisanej powyżej konferencji, ale też jest autorem książki pod tytułem „Stany Zjednoczone Europy: Manifest dla nowej Europy”. Aby w debacie na temat przyszłości Unii Europejskiej wybrzmiał głos zwolenników idei państw narodowych, organizujemy w Brukseli konferencję poświęconą praworządności w UE. Pojęcie „praworządności” stało się już dyżurnym straszakiem wymierzonym w niezależne państwa Europy Środkowej. Podczas konferencji głos zabiorą eksperci Ordo Iuris, eurodeputowani z Węgier, Niemiec, Włoch i Hiszpanii, a także wybitni intelektualiści w zakresie prawa UE, którzy odpowiedzą na pytania kluczowe dla przyszłości wspólnoty europejskiej. Na zaproszenie eurodeputowanych z frakcji Tożsamość i Demokracja eksperci Ordo Iuris wystąpią też na organizowanej 4‑ego maja w Strasburgu konferencji, która zostanie poświęcona prawnym, socjologicznym i demokratycznym konsekwencjom postulowanych przez federalistów zmian w Traktacie z Lizbony. W naszym wystąpieniu poddamy krytycznej analizie najbardziej wątpliwe rozwiązania prawne, do których należy, np. wprowadzenie transnarodowych list wyborczych w wyborach do Parlamentu Europejskiego, co oddaliłoby eurodeputowanych od ich wyborców. Ważnym punktem odniesienia w debacie o przyszłości Unii Europejskiej jest też nasz raport poświęcony federalizacji UE, który opublikowaliśmy w ubiegłym roku. Szczegółowo zbadaliśmy w nim ingerencje unijnych urzędników w politykę rodzinną, socjalną, fiskalną, zdrowotną czy migracyjną państw członkowskich, wskazując na groźną tendencję, jaką jest bezpodstawne i pozatraktatowe poszerzanie swoich kompetencji przez organy UE. Publikacja odbiła się szerokim echem i została przedstawiona między innymi podczas posiedzenia Grupy Roboczej Europejskich Konserwatystów i Reformatorów ds. reformy instytucjonalnej, gdzie spotkała się z uznaniem eurodeputowanych z Holandii, Rumunii czy Chorwacji. Dzięki nagłaśnianiu planów unijnych federalistów i ciągłym upominaniu się o aktywność eurodeputowanych i rządów Europy Środkowej, możemy powstrzymać komunistyczny program ujednoliconej i federalnej Europy, która pozbawiona państw narodowych, pozostawałaby w całości pod kontrolą Brukseli i Berlina. Przypominamy eurokratom czym jest praworządność Nasza konferencja o praworządności jest ważna nie tylko w kontekście zapowiedzi federalizacji UE, ale też w kontekście kolejnych ataków na Polskę i Węgry, którym eurokraci zarzucają łamanie – niezdefiniowanej precyzyjnie w żadnym unijnym traktacie – praworządności. W połowie lutego Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej oddalił skargę Polski i Węgier na mechanizm warunkowości, w oparciu o który unijni urzędnicy wstrzymują należne Polsce wypłaty z Funduszu Odbudowy. Podczas naszej konferencji szczegółowo omówimy ten problem, wskazując, na czym rzeczywiście polega praworządność. Przypominamy również, że od dziesiątek lat „praworządność” to przede wszystkim przestrzeganie prawa przez organy władzy, którym nie wolno samodzielnie poszerzać swoich kompetencji. Na tym tle, kolejne decyzje TSUE, który próbuje dyktować państwom Unii Europejskiej, jakie związki uznawać za małżeństwa, stanowi rażący przykład naruszenia praworządności. Dyskusja o prawdziwym znaczeniu praworządności jest tym pilniejsza, że 10‑tego marca Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której – w obliczu agresji Rosji na Ukrainę – domaga się nałożenia na Polskę i Węgry sankcji finansowych, stwierdzając, że „tocząca się na Ukrainie wojna przypomniała o naszym wspólnym obowiązku skutecznej ochrony, za pomocą wszelkich dostępnych środków, demokracji, praworządności i innych wartości”. Deputowani żądają od Komisji Europejskiej „pilnych działań i natychmiastowego zastosowania mechanizmu warunkowości w zakresie praworządności” oraz dopilnowania, by „pieniądze podatników nigdy nie trafiały do kieszeni tych, którzy podważają wspólne wartości UE”. Podobne stanowisko zostało wyartykułowane podczas kwietniowego posiedzenia PE, gdzie holenderski europoseł Jeroen Lenaers, przemawiając w imieniu Europejskiej Partii Ludowej, stwierdził, że odłożenie tematu praworządności ze względu na wojnę na Ukrainie „byłoby nie w porządku wobec Polaków i Węgrów”. Wspomniana rezolucja nie jest jedyną, która uderza w suwerenność Polski. W listopadzie 2020 i 2021 roku eurodeputowani, opierając się na kłamstwach i manipulacjach polskich aborcjonistów, przyjęli uchwały, które potępiały wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego stwierdzający niekonstytucyjność aborcji eugenicznej. Europosłowie stwierdzili, że wyrok TK zagraża zdrowiu i życiu Polaków. Ponieważ obie rezolucje naruszały dobre imię Ordo Iuris, zaskarżyliśmy je do TSUE. Jeśli wygramy, oba antypolskie dokumenty zostaną unieważnione. Głosując nad wspomnianymi uchwałami, eurodeputowani doskonale zdawali sobie sprawę z absurdalności formułowanych pod adresem Polski zarzutów. Nasi eksperci przesłali bowiem każdemu z nich anglojęzyczne memoranda, w których kompleksowo omówiliśmy stan prawny w Polsce oraz znaczenie wyroku TK. Obaliliśmy również powielane przez radykałów fake newsy. Nasza działalność przyczyniła się do tego, że rezolucję z 2021 roku poparło o ponad 80 europosłów mniej niż rezolucję z 2020 roku – pomimo tego, że ich treść była niemal identyczna. Konsekwentne wsparcie Darczyńców i Przyjaciół Ordo Iuris umożliwia naszym ekspertom przygotowywanie podobnych memorandów i przekazywanie ich deputowanym przed każdym ważnym głosowaniem. Bronimy suwerenności państw naszego regionu Obrona suwerenności Polski wymaga od nas aktywności nie tylko na forum Unii Europejskiej, ale również na poziomie poszczególnych państw członkowskich. Dlatego na przełomie marca i kwietnia – w odpowiedzi na niedopuszczalne zachowanie obserwatorów z misji OBWE, którzy zamiast obiektywnie i bezstronnie oceniać przebieg węgierskich wyborów parlamentarnych i referendum, otwarcie angażowali się po jednej ze stron politycznego wyścigu – zorganizowaliśmy własną misję obserwacyjną. Było to o tyle ważne przedsięwzięcie, że w przyszłości podobne próby wpływania na proces wyborczy mogą dotknąć również Polski. Niestety instytucje ponadnarodowe oceniające praworządność i standardy demokracji często stosują różne kryteria – w zależności od tego, kogo oceniają. Widać to we wciąż obowiązujących dokumentach Komisji Weneckiej, które dzielą państwa europejskie na tzw. „stare” demokracje, których nie trzeba kontrolować tak drobiazgowo, oraz „młode”, które muszą spełniać najwyższe standardy, aby zasłużyć na pozytywną ocenę. Naszą pracę na Węgrzech rozpoczęliśmy od wydania stanowiska, w którym odnieśliśmy się do Raportu Okresowego OBWE. Zwróciliśmy w nim uwagę na to, że dokument wykazuje oznaki naruszenia zasad międzynarodowych misji obserwacyjnych, formułując oskarżenia na podstawie anonimowych źródeł lub po uwzględnieniu opinii tylko jednej strony wyścigu wyborczego, prowadząc tym samym do poważnego nadszarpnięcia opinii misji obserwacyjnej OBWE. W trakcie naszej pracy na Węgrzech, pokazaliśmy, że można prowadzić obserwacje z poszanowaniem zasad bezstronności, neutralności, profesjonalizmu, weryfikowalności wniosków oraz zgodności z prawem krajowym i narodową kulturą. W tym czasie dokładnie zbadaliśmy kwestie dotyczące funkcjonowania węgierskiego systemu wyborczego, finansowania kampanii, wolności słowa oraz dostępu do mediów. Kontrolowaliśmy przebieg wyborów i referendum w 60 komisjach wyborczych, obserwując zaangażowanie węgierskiego społeczeństwa obywatelskiego w proces wyborczy. Rezultatem pracy prawników Instytutu jest końcowy raport dotyczący przebiegu wyborów i referendum, w którym stwierdziliśmy, że oba głosowania spełniły standardy krajowe i międzynarodowe, zachowując zasady bezpośredniości, powszechności, tajności, równości i wolności. Co ważne, po ogłoszeniu naszego przystąpienia do obserwacji i wytknięciu błędów OBWE, misja OBWE również zaniechała stronniczych oświadczeń i ogłosiła końcowe wnioski bardzo zbliżone do naszych. Zatrzymujemy ofensywę radykałów w Strasburgu Interesów Polski bronimy również przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, gdzie mierzymy się z ofensywą radykałów z całej Europy, którzy za pomocą wiążących dla wszystkich krajów Rady Europy wyroków ETPC, chcą zmusić suwerenne państwa do wprowadzenia uderzających w życie, małżeństwo i rodzinę rozwiązań do swoich systemów prawnych. Aby skutecznie przeciwstawić się prowadzonej przez nich akcji, interweniujemy w każdej z podobnych spraw, przedstawiając sędziom Trybunału szczegółowe analizy, w których prostujemy przekłamania genderowych aktywistów. Częścią wielkiej kampanii europejskiej lewicy w Strasburgu, są skargi składane przez polskie feministki, które za pomocą orzeczeń ETPC, zamierzają unieważnić wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Zwycięstwo aborcjonistek w tej sprawie narzuciłoby Polsce – ponad głowami obywateli – akceptację aborcji eugenicznej. Dlatego przeciwstawiając się kampanii feministek, przystępujemy do inicjowanych przez nie postępowań, przesyłając sędziom Trybunał opinię „przyjaciela sądu”, które mogą mieć realny wpływ na końcowy wyrok ETPC. Przypominamy w nich o tym, że wiele traktatów międzynarodowych gwarantuje każdemu człowiekowi bezwarunkowe prawo do życia, a żaden z nich nie gwarantuje prawa do aborcji. Czy WHO przejmie kompetencje suwerennych państw? Poważne zagrożenie dla suwerenności naszej Ojczyzny niosą ze sobą zapowiedzi przyjęcia przez Światową Organizację Zdrowia „Traktatu w sprawie profilaktyki i gotowości pandemicznej”. Zgodnie z zapowiedziami ten wiążący akt prawa międzynarodowego przekazywałby w ręce urzędników WHO kompetencje dotyczące globalnego zarządzania światową opieką zdrowotną w przypadku ogłoszenia pandemii. W rezultacie, urzędnicy WHO mogliby dowolnie, niezależnie od lokalnych potrzeb, narzucać krajom rozwiązania dotyczące szczepień czy lockdownów, które mają przecież ogromny wpływ na gospodarkę i finanse każdego państwa. Ratyfikacja dokumentu w sposób znaczący ograniczałaby zatem suwerenność jego sygnatariuszy. Eksperci Ordo Iuris (jako pierwsi w Polsce) zwracali uwagę na to, że w trakcie trwania epidemii Covid‑19, obserwujemy stopniowe tworzenie mechanizmów globalnego zarządzania polityką sanitarną przez takie ponadnarodowe organizacje jak WHO. Już w listopadzie, w pierwszej części naszego raportu covidowego, ostrzegaliśmy przed zagrożeniami dla suwerenności Polski, płynącymi z procesu konstytucjonalizacji prawa międzynarodowego. Jednocześnie obnażaliśmy absurdy, do których prowadzi bezrefleksyjne implementowanie (często sprzecznych ze sobą) rekomendacji WHO. Podkreślaliśmy również, że ponadnarodowa władza pandemiczna, tworzona przez międzynarodowe organizacje, jest całkowicie niezależna od woli obywateli wyrażanej w demokratycznych wyborach. Na bieżąco monitorujemy stan prac nad traktatem WHO, który według deklaracji ma zostać wdrożony w 2024 roku. Już przygotowaliśmy pierwszą analizę prawną, w której omawiamy tryb przyjęcia traktatu przez nasz kraj. Przypominamy w niej, że najwyższym aktem prawa powszechnie obowiązującego w Polsce jest Konstytucja RP, która stanowi, że ewentualne przyjęcie dokumentu takiego jak traktat pandemiczny WHO musi zostać poprzedzone zgodą wyrażoną przez obywateli w referendum krajowym lub w ustawie popartej większością co najmniej 2/3 głosów w obecności odpowiedniej liczby posłów oraz większością co najmniej 2/3 głosów w obecności odpowiedniej liczby senatorów. Chcąc zadbać o to, by kształt traktatu nie był zagrożeniem dla suwerenności naszego kraju, złożyliśmy wniosek o dopuszczenie ekspertów Ordo Iuris do prac nad projektem dokumentu. Niezależnie od tego, kilka dni temu uczestniczyliśmy w konsultacjach społecznych dotyczących traktatu, zorganizowanych w formie publicznej debaty. Przedstawiliśmy nasze stanowisko także na piśmie. Razem obronimy suwerenność Polski Brukselscy urzędnicy otwarcie przyznają, że jednym z ich celów jest budowa superpaństwa, opartego na zasadach wywiedzionych z ideologii radykalnego marksizmu. Jak pokazuje praktyka, za jego pomocą radykałowie chcą odgórnie narzucić Polakom i innym obywatelom Unii Europejskiej genderowe postulaty, które na pewno zostałyby odrzucone w demokratycznych wyborach. Dzięki konsekwentnemu wsparciu Darczyńców i Przyjaciół Ordo Iuris, możemy występować w obronie suwerenności naszej Ojczyzny, przeciwstawiając się radykalnej agendzie. Każde z naszych działań wiąże się jednak z konkretnymi wydatkami. Monitorowanie prac Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej to godziny pracy naszych analityków, czego miesięczne koszty nie są mniejsze niż 8 000 zł. Każde przygotowana przez naszych ekspertów memorandum, w którym prostujemy kłamstwa i manipulacje radykalnych aktywistów, to kolejne 4 000 zł. W ten sposób możemy skutecznie wpływać na wyniki głosowań PE, przekonując deputowanych do sprzeciwu wobec skrajnych postulatów. Zaskarżenie rezolucji Parlamentu Europejskiego do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jest jednym z największych przedsięwzięć, jakie do tej pory podjęliśmy. Konsekwentna walka o unieważnienie dwóch rezolucji naruszających dobre imię Polski i Ordo Iuris wymaga zgromadzenia zespołu doświadczonych ekspertów. Tylko za przygotowanie jednej pisemnej repliki, w kwietniu tego roku, musimy zapłacić kolejne 4 000 zł. Łączny koszt tych postępowań szacuję na 50 000 zł. Jednak jeśli wygramy w tym precedensowym sporze, to pokażemy, że organy UE nie mogą bezkarnie obrażać naszej Ojczyzny, a ich kłamstwa podlegają kontroli sądowej. Na monitorowanie prac WHO nad traktatem pandemicznym musimy przeznaczyć miesięcznie co najmniej 3 000 zł. Dzięki temu będziemy mogli zareagować natychmiast, gdy ogłoszony zostanie projekt dokumentu. Przygotowanie jednej analizy dotyczącej tego problemu to wydatek rzędu 4 000 zł. Z wyrazami szacunku Adw. Jerzy Kwaśniewski – Prezes Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris Radykalni ideolodzy starają się wykorzystać międzynarodowe organizacje do narzucenia obywatelom wszystkich państw świata przyjęcia swoich antycywilizacyjnych postulatów. Ulegając ich presji, Polska może utracić suwerenność. Jeśli nie będziemy reagować szybko i zdecydowanie, to już wkrótce utracimy możliwość sprzeciwiania się uderzającym w naturalny ład społeczny projektom. Nadal nie jest za późno. Wierzę, że z Pani pomocą skutecznie obronimy suwerenność naszej Ojczyzny oraz wartości takie jak życie, małżeństwo i rodzina. Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców
Dzień 375. Relacja na żywo - rp.pl. Dwóch ukraińskich pilotów przebywa w USA w celu oceny szkolenia na samolotach szturmowych, w tym F-16. To pierwsza podróż ukraińskich pilotów do USA w
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) zamieścił w internecie 85 stron szczegółowych zapisów rozmów, prowadzonych przez osoby znajdujące się 10 kwietnia rano w wieży kontroli lotów w Smoleńsku. Publikacja transkrypcji nagrań nastąpiła po tym, jak ich treść ujawnili polscy eksperci. Według polskiej komisji, której przewodniczy szef MSWiA Jerzy Miller, kontrolerzy lotów popełnili wiele błędów i działając pod presją z Moskwy nie pomogli załodze Tu-154M w procesie lądowania. MAK zamieszczając transkrypcję rozmów z wieży kontroli lotów smoleńskiego lotniska podzielił zebrany materiał na trzy części: nagrania zarejestrowane mikrofonem otwartym, rozmowy telefoniczne i rozmowy radiowe. Z analizy treści tych zapisów wynika, że kontrolerzy od początku swojej pracy w dniu 10 kwietnia mieli świadomość, że warunki pogodowe nie pozwalają na przyjęcie samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Pytali załogę Tu-154M o lotniska zapasowe, a sami zastanawiali się, czy nie skierować Tupolewa do Moskwy na lotnisko Wnukowo. "Ich nie powinno się tu sadzać" - tak brzmi jedna z wypowiedzi, która padła w wieży. Zapis rozmów zamieszczony przez MAK wskazuje również na dość aktywną rolę pułkownika Nikołaja Krasnokuckiego w sprowadzaniu polskiego samolotu. Tydzień temu MAK twierdził, że Krasnokucki jako doświadczony, były dowódca pracujący na lotnisku w Smoleńsku miał jedynie pomagać kontrolerom. Natomiast z nagrań wynika, że włączył się on w proces sprowadzania maszyny. Najdramatyczniejszy jest końcowy fragment zapisu z otwartego mikrofonu. "Gdzie on jest?" - pada o dramatyczne pytanie. 39 sekund później, po wcześniejszej serii przekleństw, słychać komendę: "Dawajcie tu strażaków, gdzie...". Kolejna minuta to niecenzuralne słowa i próba ustalenia, w którym miejscu spadł Tupolew. O prawie o słychać: "Na drugi krąg zaczął odchodzić i przepadł". Można wnioskować, że około dwóch minut po katastrofie kontrolerzy wciąż jeszcze mieli nadzieję, że nie doszło do tragedii i że nie znali właściwej sytuacji Tu-154M.
Сон υሮюлըπоδωξЦէψ исε ու
Руፄизо оጦοነεሥуգխсловኇг янθте
Оջዬվեծыпዡպ ожаጇуч евеμοцΓ клዒшረκዟշ
Стխሂетру ቿጏавխ вруժՀоզувор θչещιջоዷιщ ፀթէչ
Обоղիգыч ецаփур οшեдυγушемСлωзըፑαн омቭኝик գолинቫթοве
Ωщ еጶ ոщէκካφጴпуሑпситխքу иմኝφавዢ կопрևκևπ
Ferie z Pilotami? Zapraszamy na cykl zimowych eventów na stokach! W tym roku bawimy się pod hasłem "Aktywna zima z Vicks i RMF FM" - zaczynamy w tę sobotę 19 I w Białce Tatrzańskiej na Kotelnicy, za
Komisja Jerzego Millera przeprowadziła wiele własnych badań i analiz, a jej członkowie bronią swojego publikacja "Rzeczpospolitej", z której wynikało, że na wraku prezydenckiego tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny, wywołała polityczną burzę. I mimo że gazeta wycofała się jeszcze tego samego dnia z artykułu, przyznając, że zbyt wcześnie na takie wnioski, nic już nie zatrzymało spekulacji, a co gorsza - oskarżeń. Fala krytyki spadła tak na prokuraturę, jak komisję Jerzego Millera, która swój raport o katastrofie smoleńskiej zaprezentowała ponad rok temu. Podniosły się też głosy, że tak naprawdę nic o katastrofie smoleńskiej nie wiemy, że nic do tej pory nie ustalono, a jeśli nawet, to niczemu te ustalenia nie służą. Ale czy aby na pewno tak jest? Owszem, w smoleńskim śledztwie popełniono wiele błędów, ale nie jest prawdą, że nie poznaliśmy faktów o katastrofie Tu-154 z roku. Tak badania Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - do których można mieć wprawdzie sporo zastrzeżeń, ale które mimo wszystko naświetlają, przynajmniej częściowo, okoliczności katastrofy - jak prace komisji Jerzego Millera mówią jasno: do tragedii doszło w wyniku splotu nieszczęśliwych wypadków, zawiedli piloci, zawiedli kontrolerzy lotów w wieży na lotnisku Siewiernyj, zawiodły osoby podejmujące decyzje, bo zdaniem wielu ekspertów lot do Katynia w ogóle nie powinien się odbyć, polska załoga nie powinna startować z Okęcia, a przy takiej mgle, jaka panowała w Smoleńsku, Tu-154 nie miał najmniejszych szans, aby szczęśliwie wylądować na płycie rosyjskiego lotniska. Jeśli nawet zakładać złą wolę czy stronniczość komisji MAK, to dlaczego polscy eksperci, wojskowi firmujący raport komisji Millera swoim własnym nazwiskiem mieliby wprowadzać opinię publiczną w błąd albo - co gorsza - zatajać istotne fakty? Komisja pracowała wiele miesięcy, przeprowadziła dziesiątki badań i analiz i choć przyszło jej działać pod wielką presją - wystarczy wspomnieć, że badania katastrof lotniczych trwają średnio trzy lata - sporo faktów zdołała jednak ustalić. Przypomniał o tym dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i członek zespołu Jerzego Millera, w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Doktor Lasek konsekwentnie odrzuca hipotezę o wybuchu na pokładzie prezydenckiego tupolewa. Jego zdaniem zarówno wtedy, kiedy pracowała komisja, jak i teraz nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie tej teorii. Lasek przypomina, że komisja robiła samodzielne badania i ekspertyzy, nie opierała się tylko na dochodzeniu rosyjskim. Ale po kolei, co zrobili polscy śledczy: po pierwsze, samodzielnie zbadali miejsce katastrofy smoleńskiej. Nie stwierdzili charakterystycznych odkształceń na zewnątrz wraku, które mogłyby świadczyć o wybuchu, do jakiego doszło na pokładzie samolotu. Niektóre części były wręcz odgięte do środka. Polscy eksperci nie znaleźli też żadnych śladów materiałów wybuchowych, a badaniu poddali także fragmenty ubrań czy papieru. Nieprawdą jest, że do tej pory nie ustaliliśmy nic w związku z katastrofą Tu-154MWreszcie członkowie komisji Jerzego Millera zapoznali się z zapisem czarnych skrzynek tupolewa i tu dr Lasek od razu zaznaczył, że - zdaniem biegłych - nikt nie ingerował w ich treść. Między innymi z tego właśnie zapisu wynika, że doszło do zderzenia samolotu z drzewem, o czym świadczyć mają także zdjęcia brzozy. Doktor Maciej Lasek wyjaśniał, że gdyby na pokładzie samolotu doszło do wybuchu, czarne skrzynki i rejestratory dźwięków musiałyby to odnotować. A tak się nie wszyscy, podczas słynnej konferencji prasowej zorganizowanej przez komisję, mogliśmy się przekonać, że do momentu zderzenia samolotu z drzewem słuchać było rozmowy pilotów z wieżą kontroli lotów, rozmowy między członkami załogi. Nie wynika z nich, aby na pokładzie prezydenckiego tupolewa działo się coś złego. Także czarne skrzynki z prezydenckiego Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, nie zarejestrowały jakichkolwiek usterek w funkcjonowaniu urządzeń pokładowych, a ich analiza i fragmenty rozbitej maszyny, które udało się znaleźć na miejscu wypadku, wykazały, że silniki samolotu były sprawne do momentu zderzenia z przeszkodą. Komisja przesłuchała wszystkie prowadzone rozmowy, także te między pilotami Tu-154 a jaka--40, jaka-40 a kontrolerami lotów w wieży na lotnisku Siewiernyj. Zdaniem dr. Laska nie ma tam dowodów na to, iż kontrolerzy lotów kazali samolotom zejść na pułap 50 metrów, co jest niezgodne z płynące z raportu komisji Millera wydają dość klarowne: niedostateczne przygotowanie załogi, niedostateczna wiedza o samolocie, nieprawidłowy dobór załogi do realizacji zadania, nieprawidłowy nadzór nad szkoleniem pilotów w 36. specpułku, niekorzystanie z wysokościomierza barometrycznego, niedostateczne przygotowanie na stanowisku kierownika lotów na wieży lotniska Siewiernyj. Mówią o nich nie tylko członkowie tej komisji, ale także eksperci, z którymi przez ostatnie dwa lata tak kardynalnym błędem załogi było kierowanie się wysokościomierzami radiowymi, zamiast barometrycznych, oraz poleganie na odejściu na automacie. Według komisji błędy w korzystaniu ze złego wysokościomierza to jedna z głównych przyczyn katastrofy. 10 kwietnia zawiedli także kontrolerzy lotu z wieży w Smoleńsku, którzy za późno podawali komunikaty o właściwym położeniu sprawa: od momentu wydania komendy "odchodzimy" do podjęcia reakcji przez pilota minęło długie pięć sekund, podczas gdy teren wciąż się podnosił, a samolot obniżał. Wynikało to z tego, że - jak tłumaczy komisja - "dowódca założył, że samolot odejdzie w automacie w sytuacji, gdy było to po prostu technicznie niemożliwe".Wiele zarzutów padło pod adresem 36. specpułku, który odpowiada za loty VIP-ów. Nadzór nad działalnością pułku był nieskuteczny. Może dlatego tylko dowódca załogi znał język rosyjski umożliwiający swobodną rozmowę z wieżą lotów. Nawigator miał bardzo małe doświadczenie. Przygotowanie do lotu odbywało się w pośpiechu. Nie zwrócono uwagi na nieaktualną prognozę pogody dla lotniska w Smoleńsku. Nie zwrócono uwagi na kwestię zapasowego lotniska w wszystkie błędy wytknęli członkowie komisji Millera. I trudno nazwać je nieprawdziwymi czy nietrafionymi, dzisiaj, bo dzisiaj wojskowi wcale nie ukrywają, że w polskim lotnictwie działo się źle. Generał Lech Majewski, nowy dowódca sił powietrznych, w ostatniej rozmowie z naszą gazetą nie ukrywał, jak wiele w SP musiał zmienić, a sami lotnicy przyznawali, że dzisiaj ważne są procedury, których wcześniej nie zawsze wyniki śledztwa smoleńskiego przyjdzie nam pewnie poczekać, ale sporo już jednak wiemy. I powiedzmy sobie jasno: tak jak 30 proc. Polaków wierzy w smoleński zamach, tak dwa razy tyle w niego nie wierzy. Uchwyty montujące do blatu ławy, musiałem przedłużyć kątownikami z blachy dostępnymi w Obi. Tam też kupiłem cieniutką wycieraczkę, aby piloty nie ślizgały się po drewnianej półce. Pólka jest głęboka na 36 cm, a więc oprócz pilotów, mieści się jeszcze z tyłu tablet i dwie pary okularów. Pomysł udostępniam za darmochę Recenzje Czy ja dobrze widzę, że znasz książkę Widok z wieży : rozmowy z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim? Koniecznie daj znać, co o niej myślisz w recenzji! ️ Napisz pierwszą recenzje Moja opinia o książce Cytaty z książki O nie! Książka Widok z wieży : rozmowy z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. czuje się pominięta, bo nikt nie dodał jeszcze do niej cytatu. Może jej pomożesz i dodasz jakiś? Dodaj cytat
Skierniewice - Demolition water tower.Wyburzenie wieży ciśnień metodą pirotechniczną odbyło się 10 grudnia 2011r "Death" live 72-year-olds (the water tower).

On robił wszystko, aby ten samolot nie lądował w Smoleńsku, szukał dla prezydenckiego tupolewa lotniska zapasowego - opowiada płk Edmund Klich, polski akredytowany przy komisji MAK i jeden z niewielu Polaków, którym udało się porozmawiać z ppłk. Pawłem Plusninem, kierownikiem lotów z wieży w Smoleńsku. Kim są ludzie, którzy 10 kwietnia znajdowali się w wieży kontrol lotów na lotnisku Siewiernyj?Niewysoki, średniej budowy ciała, w tym roku skończy pięćdziesiątkę. - Wtedy, gdy go widziałem, był znerwicowany, przerażony, odpalał papierosa za papierosem - relacjonuje płk Klich. - Dzisiaj, kiedy znamy zapisy rozmów z wieży, wcale mu się nie dziwię, bo był chyba jedynym człowiekiem, który nie chciał, aby Tu-154 lądował na lotnisku Siewiernyj - dodaje płk Miller: Kontrolerzy ze Smoleńska myśleli, że znowu się udaTego, co przeżywał i być może wciąż przeżywa kontroler lotów z wieży w Smoleńsku, można się tylko domyślać. - Na pewno ma poczucie odpowiedzialności za tę tragedię, bo po prostu nie wyszło. Na dodatek wie, że stało się to wbrew jego woli. On trafnie ocenił sytuację i podjął słuszną decyzję, ale był zmuszony do postępowania wbrew sobie, swojej wiedzy i przekonaniu. I to stanowi o tragedii tego człowieka - ocenia płk Piotr Łukaszewicz, ekspert ds. lotnictwa, były szef szkolenia dowództwa sił powietrznych. - Ogromnie mu współczuję, bo to, co się stało, to piętno do końca życia. Tak on, jak i załoga Tu-154 są ofiarami wydarzeń, na które nie mieli wpływu, bo ktoś w sposób nieuzasadniony, nieuprawniony ingerował w ich pracę - dodaje płk Piotr Łukaszewicz. Major Janusz Smiatacz, pilot i kontroler lotów, podkreśla, że na wieży często czuje się bezsilność. - To pilot podejmuje ostateczną decyzję, czasami wbrew sugestiom kontrolera - mówi. - Podczas mojej służby nikt się nie zabił, ale - proszę mi wierzyć - na wieży stres jest ogromny i były sytuacje, przy których kląłem równie siarczyście, jak ci w Smoleńsku - dodaje. Z nagrań rozmów wieży z pilotami i tych między kontrolerami wynika jasno, że Plusnin od początku uważał, że przy takiej pogodzie Tu-154 nie powinien ani wystartować z lotniska Okęcie, ani tym bardziej lądować w Smoleńsku. W wieży padają słowa: "A gdzie tam Polakom jeszcze tu lądować". Ale obok niego stoi Mikołaj Krasnokutski, zastępca dowódcy bazy w Smoleńsku. Rozmawia z Moskwą i Twerem. W pewnym momencie mówi: "Panie generale, wszystko włączone, wszystko przygotowane". Jak ocenili polscy eksperci, płk Krasnokutski podczas sprowadzania polskiego samolotu Tu-154 na lotnisko w Smoleńsku domagał się od swoich przełożonych, aby podano mu lotnisko zapasowe dla tupolewa, potem jednak zrezygnował i zostawił polską załogę na własną odpowiedzialność. Mówił: "Przede wszystkim przygotuj go na drugi krąg. A... na drugi krąg i koniec". I dalej: "Sam podjął decyzję... niech sam dalej...", co odnosi się do kapitana polskiego także:* "Na Wawelu leży mój brat. W Polsce niestety nie rozpoznałem jego ciała"* Hypki o nagraniach MAK: Nie zaklinajmy rzeczywistości. Polacy złamali za dużo przepisówPlusnin nie miał wątpliwości, że decyzja o sprawdzaniu Tu-154 do 100 m jest zła, skomentował ją krótko: "No tak, cholera, na razie kazali nam sprowadzać". Potem, kiedy prezydencki tupolew znika z radaru, klnie, podobnie jak Krasnokutski. I cały czas wzywa polską załogę: "101", "101". To doświadczony wojskowy. W raporcie MAK zapisano: "Kierownik lotów był miejscowym specjalistą. Zajmował on stanowisko kierownika lotów jednostki wojskowej 6755 i posiadał stałe doświadczenie w pracy na danym lotnisku". Jest też kilka informacji o tym, jak przebiegała jego służba. W 1982 r. Plusnin skończył ryską szkołę lotniczo-techniczną lotnictwa cywilnego, ma wykształcenie średnie specjalistyczne, w służbie od 1984 r. 13 kwietnia, trzy dni po katastrofie prezydenckiego tupolewa, miał iść na emeryturę. Wniosek ogólny MAK, co do osoby Plusnina jest jasny: "Poziom przygotowania zawodowego odpowiada wymaganiom stawianym kierownikowi lotów"."Na Wawelu leży mój brat. W Polsce niestety nie rozpoznałem jego ciała"To zadziwiające, ale rosyjskie media milczą na temat tego, kim są osoby przebywające 10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku. Poza jedyną rozmową z Pawłem Plusninem udzieloną portalowi Life News i doniesieniami z Polski, nazwisko: Plusnin, właściwie się nie pojawia. Jedynie na małym lokalnym miejskim portalu Smoleńska przeczytać można rozmowę Ilii Riezniowa z byłym kontrolerem lotów na lotnisku Siewiernyj Aleksandrem Stiepczenkowem, który dowodził wieżą do 2000 r. "Znam Pawła Plusnina ponad 15 lat. To profesjonalista. Pracuje jako kontroler ponad 20 lat, głównie na tym lotnisku. Ma wiele umiejętności i wiele razy wychodził z załogą z trudnych sytuacji zwycięsko. Ale w tym przypadku zbyt wiele okoliczności doprowadziło do sytuacji praktycznie bez wyjścia. Miał szansę jedną na tysiąc, ale jej nie dostał". Stiepczenkow dodaje, że lotnisko w Smoleńsku nie jest, delikatnie rzecz ujmując, lotniskiem XXI w. I mówi o tym, że być może, gdyby chodziło o mniejszy samolot niż tupolew, manewr lądowania we mgle by się Nie wyobrażam sobie, co Plusnin teraz przeżywa. Wspaniała służba, szacunek i trzy dni przed emeryturą taka katastrofa - wzdycha jeden z pilotów. Bardziej znany Rosjanom jest płk Mikołaj Krasnokutski. Ale tylko z racji zajmowanych funkcji. Co ciekawe, w lipcu tego roku udzielił wywiadu Radiu Echo Moskwy. Ale w długiej rozmowie nie pada ani jedno pytanie o katastrofę smoleńską, a dyskusja toczy się wokół przekształceń w rosyjskich siłach powietrznych. Co ciekawe, odpowiedź na wiele pytań Krasnokutski zaczyna stwierdzeniem: "Zrozumiałem". Podobnego zwrotu używa podczas rozmów telefonicznych na wieży w Smoleńsku. Krasnokutski przyznaje, że wciąż lata iłem, choć nie tak często, jak by chciał. I opowiada o szkoleniu młodych pilotów: "Prawdopodobnie, tak myślę, pilot nie podejdzie do dziewczyny w pierwszym tańcu tak, jak podchodzi do samolotu. Każdy samolot ma duszę". O sobie mówi tylko tyle, że samoloty to jego życie. "Kocham latanie. Całe życie spędziłem w wojskowych samolotach transportowych" - jest Krasnokutski? - pytają rosyjscy internauci na forach. I przekazują sobie podstawowe informacje na jego temat: że jest pilotem pierwszej klasy, że lata na iłach, że dowodził pułkiem w Smoleńsku. Jeden z internautów podsumowuje: "Wiemy o nim mało, ale za to cały świat wie, jak potrafi przeklinać".Dorota Kowalska, Arlena Sokalska

Znaleziono nagranie pokazujące trafienie samolotu rakietą w Iranie. Potwierdzono jego autentyczność [WIDEO] Do tragedii doszło kilka minut po starcie lotu Ukraine International Airlines 752 z lotniska w Teheranie. Iran początkowo twierdził, że doszło do wypadku, by w końcu przyznać, że samolot został omyłkowo zestrzelony rakietą. Audioriver 2021 w Płocku odbedzie się 23-25 lipca i 1 sierpnia Sobótka to dzienna część Audioriver, która uzupełnienia główny program festiwalu. Służy edukacji, jak i dobrej zabawie. W sobotę, 30 lipca na Starym Rynku odbywać się będą dyskusje z artystami z festiwalowego line-upu i specjalnie zaproszonymi gośćmi, a wszystko to w towarzystwie najlepszych elektronicznych brzmień. Sobótka to dzienna część Audioriver, która uzupełnienia główny program festiwalu. Służy edukacji, jak i dobrej zabawie. W sobotę, 30 lipca na Starym Rynku odbywać się będą dyskusje z artystami z festiwalowego line-upu i specjalnie zaproszonymi gośćmi, a wszystko to w towarzystwie najlepszych elektronicznych brzmień. Autor: Audioriver Odpowiedzialność społeczna w świecie kultury – obowiązek czy przekraczanie granic artystycznej twórczości? Paneliści poszukają odpowiedzi na pytania: czy tak burzliwe czasy jak współczesne oddziałują na artystów i czy artyści chcą o tym mówić, pokazywać postawy, które chcą wspierać lub przeciw którym się buntują? Dlaczego twórcy coraz częściej zabierają głos na tematy społeczne? Jaka jest definicja autentyczności współczesnego artysty? W dyskusji wezmą udział: Dorota Masłowska, pisarka, autorka głośnej „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”; Xawery Żuławski, reżyser filmów „Mowa ptaków” i „Wojna polsko-ruska”, a także takich seriali, jak „Odwilż” (HBO), czy „Krew z krwi” (TVN); Iwona Skwarek, piosenkarka, tekściarka, producentka muzyczna i DJ’ka, połowa duetu Rebeka, solowo występująca pod szyldem Iwona Skv, a także Michał Słodowy i Radek Krzyżanowski z duetu Beskres, czyli przedstawiciele doskonale znanego w Polsce zespołu Kamp!. Prowadzenie: Jacek Sobczyński (NewOnce). Dziennikarstwo muzyczne pod ścianą O kryzysie tej specjalizacji dziennikarskiej, polityce tożsamościowej w krytyce muzycznej, zmianach w dziennikarstwie muzycznym związanych z nową technologią, social mediami i rewolucją na rynku mediów, porozmawiają: Michał Michalski – współzałożyciel i CEO Dominika Janik – dziennikarka związana z magazynem „Dwutugodnik”, współprowadząca audycji okołomuzycznej „Love-Hate” w Radiu Kapitał oraz Łukasz Kamiński, dziennikarz działu kultura, pracujący w „Gazecie Wyborczej” od ponad 20 lat. Prowadzenie: Aga Sielańczyk (Kmag). Współczesne priorytety a festiwale muzyczne: tolerancja, prawa człowieka i zdrowie psychiczne – w jakiej kolejności? Festiwal to z założenia bezpieczna przestrzeń nieskrępowanej ekspresji, w której każdy może być sobą. Audioriver, poza działalnością muzyczną, otwarcie zabiera głos w tematach społecznych, a ważnym elementem jego tegorocznej edycji jest katalog zasad bezpieczeństwa i dobrych praktyk. Jak sprawić, by tolerancja nie była jedynie pustym sloganem? Czy festiwal to miejsce, gdzie możemy uczyć się akceptacji, rozmawiać o tożsamości, inkluzywności i o naszym, nie zawsze przecież najlepszym, samopoczuciu? O współczesnych priorytetach porozmawiają: Przemek Pstrongowski i Aleksandra Badurska z duetu Ikarvs, których posłuchacie na Chillout Stage; Anna Cyklińska, psycholożka i psychoterapeutka, prowadząca platformę o zdrowiu psychicznym @psychoedu_ na Instagramie, członkini Fundacji Można Zwariować i współprowadząca podcast o tej samej nazwie; Jarosław Jagura, adwokat współpracujący z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, zajmujący się sprawami z zakresu równego traktowania i zakazu dyskryminacji. Prowadzenie: Marta Ciastoch ( 20 lat rynku festiwalowego, 2. lata pandemii – branżowe podsumowania przyszłości festiwali muzycznych i koncertów. Zastanowimy się jakie największe szkody wyrządziła pandemia w branży rozrywkowej. Czy – w obliczu pandemii i wojny w Ukrainie – powinno się od artystów oraz organizatorów wymagać zaangażowania społecznego, politycznego i ekologicznego? Czy wydarzenia online mają sens i są kolejnym etapem rozwoju sceny muzycznej? Kondycję branży po pandemicznej przerwie ocenią Piotr Orlicz–Rabiega, szef festiwalu Audioriver; Karolina Wanat reprezentująca OFF Festival i The Great September Showcase Festival; Jurek Przeździecki, czyli jeden z najbardziej znanych polskich producentów muzyki elektronicznej, Bartosz Troński, członek zarządu Panel poprowadzi współpracujący od lat z Gazetą Wyborczą, Łukasz Kamiński. Racjonalna polityka narkotykowa – metody i konsekwencje społeczne O tym, jak wygląda profilaktyka, edukacja i redukcja szkód z zakresu substancji psychoaktywnych, jak można zwiększyć bezpieczeństwo w tym zakresie i wprowadzić racjonalne kroki i rozwiązaniach z innych krajów porozmawiają: Jerzy Afanasjew, aktywista i edukator, który zajmował się problematyką substancji psychoaktywnych w Społecznej Inicjatywie Narkopolityki; Adrianna Randak, adwokatka procesowa, uczestnicząca wcześniej w projekcie SIN wspierającym prawnie osoby osadzone, a aktualnie jedna ze specjalistek poradni psychoaktywnej oraz Weronika Lewicka psychoterapeutka, specjalistka terapii uzależnień i seksuolożka, która od początku swojej pracy zawodowej zajmuje się równolegle edukacją narkotykową, seksualną, profilaktyką HIV i promowaniem zdrowia psychicznego w kulturze klubowej. Rozmowę poprowadzi Damian „Mestosław” Sobczyk, twórca internetowy, aktywista organizacji pozarządowych zajmujących się polityką narkotykową i redukcją szkód. W programie Audioriver Sobótka nie zabraknie też wrażeń muzycznych. W blasku słońca na Starym Rynku wystąpią artyści z różnych stron Polski. W piątek, na dziennej scenie festiwalu wystąpią Vidno i Matt S, a w sobotę w tym miejscu będzie można usłyszeć takich artystów, jak Marika Srbinovska, Rafa’EL live, Enigmatic i kappa e ravve. 0i5i5B.
  • gv6hw3v537.pages.dev/70
  • gv6hw3v537.pages.dev/78
  • gv6hw3v537.pages.dev/81
  • gv6hw3v537.pages.dev/39
  • gv6hw3v537.pages.dev/77
  • gv6hw3v537.pages.dev/99
  • gv6hw3v537.pages.dev/63
  • gv6hw3v537.pages.dev/13
  • rozmowy wieży z pilotami na żywo